W tym wyobrażeniu studia 8H jest mnóstwo wątków pobocznych. Czy sympatyczny, ale nieskuteczny opiekun sieciowy serialu, Dick Ebersol (Cooper Hoffman), pozwoli sobie na nadawanie na właściwych falach, wzbudzając motłoch i torpedując morale, bezmyślnie szylingując za dalsze lokowanie produktu? Czy żona Lorne i zakulisowa zaklinaczka talentów, Rosie Shuster (Rachel Sennott), okaże się na tyle silna, że jej wkład zostanie doceniony? Czy bystry John Belushi (Matt Wood) ma szansę w końcu podpisać kontrakt, zanim kamery wrócą do kina lub zanim zamorduje swojego narcystycznego współpracownika, Chevy’ego Chase’a (Cory Michael Smith)? Co czuje Garrett Morris (Lamorne Morris), będąc jedynym Afroamerykaninem w całkowicie białej obsadzie? A co ze wzajemnymi podejrzeniami Jane Curtin (Kim Matula), Laraine Newman (Emily Fairn) i Gildy Radner (Ella Hunt), że są intruzami w seksistowskim klubie dla chłopców? Czy Muppeter Jim Henson (Nicholas Braun) naprawdę był nieświadomym i pozbawionym naiwności naiwnikiem? I czy Milton Berle (JK Simmons) naprawdę miał członka długiego na stopę?
Z zawodu nie będąc formalistą, Reitman pilnie pracuje nad odtworzeniem wirtuozowskiego, wirującego schematyzmu filmów takich jak Alejandro Gonzaleza Inarritu Ptak-człowiek czy Damiena Chazelle’a Bicz, zapożyczając swój charakterystyczny repertuar wężowych ujęć śledzących i biczów staccato. Teoretycznie takie pozłacane aspiracje powinny stać w sprzeczności z fabułą o słabszych stronach, ale historię piszą zwycięzcy i Reitman – dzieciak z showbiznesu, który kiedyś nakręcił film pt. Frontowy biegacz– ani trochę nie interesuje go działalność wywrotowa ani, Bóg jeden wie, krytyka. Jest raczej upadłym satyrykiem, którego sposób uderzania i zasysania pojawił się jako pierwszy Dziękuję za palenie—medytacja na temat „elastyczności moralnej” (producent wykonawczy: Elon Musk i Peter Thiel), który zasugerował, że każdy, kto da się nabrać na złośliwą sofistykę Big Tobacco, zasługuje na to, co go czeka – i został w pełni ukształtowany w W powietrzu, ohydny, cieszący się zainteresowaniem tłumów po akcji ratunkowej, w którym dokumentalne wywiady z niedawno bezrobotnymi cywilami posłużyły jako smarowidło do lamentu nad wędrowną, egzystencjalną samotnością klasy wykonawczej.
Pomimo swojej manipulacji – a może właśnie z jej powodu –W powietrzu zgarnął nominacje do Oscara i na chwilę umieścił swojego twórcę jako potencjalnego spadkobiercę Billy’ego Wildera w XXI wieku. Piętnaście lat później, po średniej serii przetargów na wiarygodność w środowisku niezależnym i festiwalowym, Reitman przyjął nową rolę opiekuna cennych i odziedziczonych własności intelektualnych. Należą do nich Pogromcy duchów— którego dziedzictwo stanowi kontynuację, Życie pozagrobowe I Zamarznięte Imperium, to podręcznikowe ćwiczenia z dochodowej nostalgii (i nekrofilii, ponieważ wykorzystano CGI do wskrzeszania zmarłych członków obsady) – a teraz Sobotnia noc na żywo, który służył jako inkubator dla komików zamieszkujących wiele z nich hity z początku lat 80 jego ojciec Iwan Reitman. W Make My Day: kultura filmowa w epoce Reagana, Przekonująco to sugeruje J. Hoberman Pogromcy duchów— pierwotnie wymyślony przez Dana Aykroyda i Johna Belushiego, z Billem Murrayem w jego charakterystycznej roli hipstera — na stałe przekroczył nurty pomiędzy hitowym spektaklem z efektami specjalnymi a modnym kontrkulturowym cynizmem. Nie miał na myśli komplementu: efekt spływania wody można nadal wyczuć w każdym drobnym fragmencie franczyzowej bzdury, w której wykorzystano sentymentalne usługi fanów przeciwko zadowolonej z siebie autorefleksji.