Kolejny tydzień, kolejny makabryczny nagłówek polityczny na temat zwierząt domowych.
Tym razem uwaga skupia się na Kevinie Robertsie, prezesie Heritage Foundation i twórcy Projektu 2025, który rzekomo przechwalał się przed kolegami i gośćmi kolacji, że użył łopaty do zabicia hałaśliwego psa z sąsiedztwa, który nie pozwalał mu zasnąć. Roberts stanowczo zaprzeczył tym twierdzeniom, które ukazał się dzisiaj w Guardianie.
To więcej, niż można powiedzieć o gubernatorze Południowej Dakoty Kristi Noem, kolejnej popularnej postaci skrajnej prawicy. W maju Noem znalazła się w centrum medialnej burzy po opublikowaniu wspomnień, w których z dumą opisuje, jak doprowadziła własnego szorstkowłosego wyżła do żwirowni i zastrzeliła ją po tym, jak pies zrujnował polowanie na bażanty i zabił kurczaki sąsiada.
Te nagłówki gazet zapełniły oczywiście cykl informacyjny zdominowany przez bezpodstawne twierdzenia Donalda Trumpa i JD Vance’a, jakoby imigranci z Haiti zabijali i zjadali ludzkie psy i koty. W takim przypadku policjanci MAGA wydają się być zdania, że zabijanie niewinnych psiaków jest złe. Biorąc pod uwagę dobrze udokumentowane działania Trumpa pogarda dla psówjednak można zrozumieć, jeśli niektórzy ludzie są zdezorientowani.
Tak naprawdę, jeśli spojrzymy wstecz na to, jak amerykańscy politycy mówili o zwierzętach domowych przez ostatnie stulecie lub dwa, cała seria oburzenia wydaje się szczególnie dziwna. Zwłaszcza psy okazują się fascynującym pryzmatem zrozumienia kultury polityki. Obecnie są one dość wyraźnym wskaźnikiem tego, jak zmienia się ta kultura: polityczne zwierzaki były ostatecznym symbolem powiązań w kulturze ceniącej jedność. A teraz są kolejnym motywem dystopijnym w epoce, w której panuje wzmożony konflikt.
W starożytności przywódcy również trzymali zwierzęta domowe. Ale w tamtych czasach zwierzęta domowe były sposobem, w jaki potentaci wywyższali się ponad masy: nasz władca jest tak bogaty i potężny, logika głosiła, że może sobie pozwolić na karmienie i opiekę nad zwierzęciem bez jakiejkolwiek korzyści ekonomicznej.
W Chinach cesarz Han Ling kazał swoim psom spać na ozdobnych dywanach i zapewnił im osobistą ochronę. W Wielkiej Brytanii Maria I Królowa Szkotów ubierała swoje psy domowe w niebieskie aksamitne garnitury. W czasach, gdy ludzie ledwo mogli się wyżywić – a tym bardziej wspierać zwierzę, które nie było tam, aby pracować lub zostać zjedzone – opowieści o hojności zwierząt tylko sprawiały, że władca wydawał się jeszcze bardziej egzotyczny i przerażający.
Również w Ameryce, aż do epoki pozłacanej, zwierzęta domowe stały się dla bogatych sposobem na pokazanie swojego statusu. Thorstein Veblen, socjolog, który ukuł termin „ostentacyjna konsumpcja”, odnotował to w swoim magnum opus z 1899 r. Teoria klasy rekreacyjnej: „Ponieważ jest przedmiotem wydatków i zwykle nie służy celom przemysłowym, ma w oczach ludzi niezawodną pozycję jako przedmiot cieszący się dobrą opinią”.
Jednak w XX wieku w bardziej demokratycznym społeczeństwie amerykańskiej klasy średniej sytuacja uległa dramatycznej zmianie. Zamiast być dla policjantów sposobem na pokazanie swojej siły, zwierzęta stały się dla najpotężniejszej osoby w kraju sposobem na zabawę w bycie zwykłym człowiekiem. Jasne, Franklin Roosevelt mógł i był patrycjuszem, który radykalnie rozszerzył rząd federalny podczas Wielkiego Kryzysu, ale kiedy mówił o swojej ukochanej Scottie, Fali, był po prostu kolejnym facetem, który kochał swojego psa.
I tak dalej, aż do Baracka Obamy, który wkrótce po swoim nieprawdopodobnym zwycięstwie ogłosił plany posiadania psa. I tak oto polityczny fenomen, który miał wkrótce wkroczyć do najmniej znanej rezydencji na świecie, był po prostu kolejnym tatą z klasy średniej, który miał nadzieję, że jego dzieci będą wyprowadzać psa tak, jak obiecały.
Cztery lata później Obama pomógł w reelekcji, ponieważ jego przeciwnik, Mitt Romney, został wcześniej przyłapany na własnej miniskandalu. Dotyczyło to doniesień, że w celu załadowania wszystkich do kombi i udania się na wycieczkę do Kanady Romney umieścił kiedyś rodzinnego setera irlandzkiego w skrzyni na dachu samochodu, ku wielkiemu zmartwieniu zwierzęcia. Jak na ironię, anegdota rodzinna, która zapoczątkowała cykl wiadomości, miała pokazać, że fantastycznie bogaty kandydat sam był także zwykłym tatą planującym wakacje.
Nie miało to znaczenia: anegdota Romneya była pod pręgierzem, między innymi ze strony innych konserwatystów, takich jak rywalizujący kandydat Newt Gingrich i gospodarz programu telewizyjnego Tucker Carlson. „Czuję, że być może Mitt Romney stracił tutaj mój głos” – powiedział Carlson w swoim programie w MSNBC, gdy cała historia ujrzała światło dzienne.
Czy twarde traktowanie psów przez konserwatywnego policjanta wywołałoby taką samą krytykę dzisiaj, w ruchu, którego przywódca lubi dodawać „jak pies” do stwierdzeń o zwalnianiu, zabijaniu lub porzucaniu ludzi? Być może nie. I myślę, że to wskazuje, że coś się zmieniło w sposobie, w jaki ludzie myślą o polityce, a nie tylko o zwierzętach domowych.
Tam, gdzie kiedyś polityczni pupile przeszli od sprawiania, że przywódca wyglądał egzotycznie, do sprawiania, że kandydat wydawał się wiarygodny, wkroczyliśmy w erę, w której pozory, że można się z nim identyfikować, nie zawsze są już priorytetem. Zamiast tego, szczególnie na prawicy MAGA, priorytetem jest sprawianie pozorów chęci obalenia tabu – lub walka o stare tabu, o porzucenie których zarzucasz mądrym zestawom. Nagłówki dotyczące zwierząt domowych w amerykańskiej polityce tego lata są sprzeczne, ale wspólnym mianownikiem jest to, że rodzinny psiak nie staje się symbolem amerykańskiego szczęścia domowego, ale polem bitwy toczonych zasad społecznych.
W przypadku książki Noem używa opowieści o zabiciu swojego zwierzaka jako przykładu trudnych decyzji, które musiała podjąć jako rolniczka, takich decyzji, których postępowcy z błękitnego stanu prawdopodobnie nie rozumieją. W tym ujęciu chęć zastrzelenia psa jest oznaką odwagi, wzniesienia się ponad elitę o słabej woli. Wydaje się, że taki też jest morał z historii Robertsa.
W narracji Noem, jeśli nie w jej wyzwaniach PR po publikacji, pomaga fakt, że udało jej się skonfrontować swoją historię z genialnym przykładem elity o słabej woli: Joe Bidenem, który sprowadził psy z powrotem do Białego Domu po wprowadzeniu zakazu stosowania psów prezydentura Trumpa. Źle wyszkolone psy Bidena zaczęły szarpać wielu pracowników, bez bezpośrednich konsekwencji. Noem powiedziała, że nigdy nie zniosłaby takiego niewłaściwego zachowania. Niemal słychać przeładowanie broni. Uważaj na plecy, dowódco.
The nadchodząca książka Tymczasem Roberts z Heritage Foundation zawiera mniej wściekły – ale wciąż wymowny – atak na zwierzęta domowe: krytykuje park dla psów w DC jako oznakę kultury, która zwróciła się przeciwko rodzinom. To nie to samo, co zabicie psa, ale wciąż nie codziennie można spotkać kogoś, kto chce się tak zdenerwować na ulubionym lokalnym wybiegu psów.
W historii Springfield psy stanowią także okrzyk bojowy – w tym przypadku z drugiej strony. W zdyskredytowanej opowieści Vance’a (sam zadeklarowanego miłośnika psów) Haitańczycy kradli i zjadali ludzkie zwierzęta. Jedzenie psów i kotów to oczywiście kolejne amerykańskie tabu. Tym razem jednak było to tabu i, jak zasugerował, będzie się bronił, nawet jeśli postępowcy rozpieszczający imigrantów rzekomo odwracają wzrok. To dystopia, a nie amerykański sen.
Warto zauważyć, że dziwaczne, banalne opowieści o polityce roku 2024 tak naprawdę nie sprawdziły się w przypadku tego, kto je opowiadał. Historia Noem o zamordowaniu psa mogła pogrzebać jej nadzieje na wiceprezydenta. Wypowiedź Trumpa „oni zjadają zwierzęta” wywołała wirusową kpinę. Wygląda na to, że Amerykanie nadal chcą, aby zwierzęta były szczęśliwym i wspólnym przedmiotem oddania. Nie jest jasne, czy jest to coś, co ich klasa polityczna może zapewnić.