W zeszłym tygodniu kampania prezydencka wywołała wiele hałasu, ale wyścig nadal wydaje się być uwikłany w wirtualny konflikt między elektoratami a uczelniami.
Sondaże pokazują, że wiceprezydent Kamala Harris wyprzedziła byłego prezydenta Trumpa o około trzy punkty w ogólnokrajowym głosowaniu powszechnym, ale to nie wystarczy, aby zagwarantować większość głosów elektorskich, których potrzebuje, aby wygrać. Prezydent Biden w 2020 r. zdobył w głosowaniu powszechnym około 4,5% głosów i ledwo przecisnął się przez kolegium elektorów. Hillary Clinton zdobyła w 2016 roku w głosowaniu powszechnym około 2,1% i przegrała.
Zatem wynik jest w rękach kilku milionów niezdecydowanych lub potencjalnie „przesuwalnych” wyborców w kilku wahadłowych stanach – a większość z tych wyborców twierdzi, że ich główną troską jest gospodarka: który kandydat wydaje się z większym prawdopodobieństwem doprowadzić do wzrostu gospodarczego, wyższego dochody i niższe ceny (lub, bardziej realistycznie, niższą stopę inflacji).
I dlatego w miarę jak wyścig wkracza w ostatnie pięć tygodni, zaczyna on przypominać długą debatę na temat konkurujących ze sobą platform polityki gospodarczej – nawet jeśli obaj kandydaci nie mogą zgodzić się na debatę na tym samym etapie.
Harris stopniowo ujawnia plan gospodarczy, który można określić mianem Bidena 2.0, czyli zaktualizowaną listę priorytetów, o które walczył jej szef (choć w zeszłym tygodniu w przemówieniu przedstawiającym plan nie wspomniała ani razu o jego imieniu). Jest to głównie zbiór ukierunkowanych dotacji: dla rodziców małych dzieci, osób kupujących dom po raz pierwszy, małych firm, producentów i technologii. Powtarzając słowa swojego niewymienionego szefa, podsumowała to jako plan mający pomóc rodzinom „nie tylko przetrwać, ale móc osiągnąć postępy…”. Kiedy klasa średnia jest silna, Ameryka jest silna”.
„Jestem kapitalistką” – dodała, prawdopodobnie po to, aby uspokoić umiarkowanych wyborców, którzy słyszeli, jak Trump karykaturował ją jako „radykalną marksistowską wariatkę”.
Recenzje były mieszane. Jak było do przewidzenia, Republikanie odrzucili ten plan jako ocieplający Bidenomics (chociaż w obliczu inteligentnego wzrostu gospodarczego „Bidenomika” może nie mieć takiego ukłucia jak kiedyś). Demokraci pochwalili to nieoficjalnie, ale niektórzy dodali – pod przykrywką anonimowości – że nie są pewni, czy z listy docelowych propozycji wyłonił się jasny ogólny przekaz.
„To przypomina menu a la carte” – stwierdził jeden z nich. „Ile osób planuje rozpocząć małą firmę w przyszłym roku?”
Niezdecydowany wyborca w Gruzji powtórzył tę krytykę podczas grupy fokusowej – przed przemówieniem Harrisa – zorganizowanej przez Republikańskich Wyborców Przeciwko Trumpowi (osoby biorące udział w grupie fokusowej nie były jej członkami). „Wspomniała o małych firmach i dzieciach, ale… potrzebujemy czegoś dla każdego” – powiedziała kobieta, przedstawiana jedynie jako „Jennifer”.
Magiczne myślenie Trumpa
Mimo to plan Harrisa przewyższa wspaniałe, ale gazowe obietnice złożone przez Trumpa. Były prezydent twierdzi, że zapewni szybszy wzrost, niższe ceny i ogromne obniżki podatków, ale nie przedstawił żadnego realistycznego planu, jak to osiągnąć.
„Ceny będą spadać, i to drastycznie, i szybko” – zapowiedział w zeszłym miesiącu. Ale kiedy reporter konserwatywnej Sinclair Broadcast Group zapytał, w jaki sposób sprawi, że ceny spadną, Odpowiedź Trumpa była nieskrępowaną wycieczką w magiczne myślenie.
„Redukują energię i obniżają stopy procentowe” – powiedział. „Będziemy pozyskiwać energię [prices] spadek o 50% w ciągu 12 miesięcy. Będziemy to mieć. To będzie ogromny cios w energię.”
To nie plan, to mrzonka. Prezydent nie ma władzy, aby obniżyć ceny energii o 50%. Trump obiecał deregulację przemysłu naftowego i gazowego oraz udostępnienie większej liczby terenów federalnych pod wiercenia; prawdopodobnie to właśnie ma na myśli, mówiąc „wielki hit”. Ekonomiści twierdzą jednak, że nierealistyczne jest oczekiwanie, że te kroki spowodują poważne spadki cen w globalnej gospodarce energetycznej.
Prezydent nie ma też władzy, aby obniżyć stopy procentowe. Stopy te ustala Rezerwa Federalna, która została zaprojektowana tak, aby była niezależna od nacisków politycznych. Prezes Fed Jerome H. Powell ma pełnić swoją funkcję co najmniej do 2026 r. i nie można go zwolnić z powodu różnic politycznych.
Trump przedstawił sprzeczne szczegóły dotyczące jednego elementu swojej wizji gospodarczej: wysokich ceł na import. Zastanawiał się nad cłami w wysokości od 10 lub 20% (na import zewsząd), 60% (na Chiny, a czasem także inne kraje) do 100% (na samochody produkowane w Meksyku); szczegóły wydają się zmieniać w zależności od jego nastroju.
Większość ekonomistów uważa, że to okropne pomysły. Cła prawie zawsze powodują wyższe ceny zarówno towarów importowanych, jak i krajowych, napędzając inflację. A większość zagranicznych krajów dotkniętych cłami bierze odwet, nakładając cła na towary wyprodukowane w USA, ograniczając amerykański eksport. Ale prezydenci mają szerokie uprawnienia do nakładania ceł, więc może to być jedna z obietnic gospodarczych, jakie Trump może spełnić.
Trump obiecał także obniżki podatków niemal wszystkim, w tym korporacjom, beneficjentom Ubezpieczeń Społecznych i wszystkim osobom pracującym w godzinach nadliczbowych. Nigdy nie zadał sobie trudu powiedzenia, w jaki sposób zapłaci za wynikające z tego cięcia dochodów federalnych poza swoim magicznym „wielkim sukcesem”.
Kto więc wygrywa?
Kto wygrywa tę asymetryczną debatę? Podobnie jak cała kampania, może zakończyć się remisem.
Trump rozpoczął kampanię od dużej przewagi nad Bidenem w sondażach, pytając, który kandydat lepiej poradzi sobie z gospodarką, zwłaszcza inflacją.
Jednak w ostatnich tygodniach Harris oderwał się od marginesu Trumpa. Kilka ankiet sugeruje, że całkowicie je usunęła, chociaż sondaże te mogą wykazywać wartości odstające.
Nawet zbliżenie się do tego jest ważnym osiągnięciem kampanii Harrisa.
„Gospodarka jest tradycyjnie kwestią, w której Republikanie mają przewagę” – zauważył Doug Sosnik, demokratyczny strateg, który pomógł prezydentowi Clintonowi wygrać reelekcję w 1996 r. „Demokratom trudno jest to wygrać. Ale jeśli nie możesz wygrać problemu, chcesz go przynajmniej zneutralizować — i ona poradziła sobie z tym całkiem nieźle”.
Być może więc nakładanie przez Harrisa jednej propozycji ekonomicznej na drugą przynosi efekty. Być może niespójność polityki Trumpa w końcu go dopada.
Być może dobre wieści gospodarcze – rosnąca gospodarka, spadająca inflacja i niższe stopy procentowe – w końcu przenikają do świadomości wyborców, pozwalając Harrisowi czerpać pewne korzyści polityczne z miękkiego lądowania, które Biden miał nadzieję zapewnić mu drugą kadencję.
Bez względu na powód Harris nie ma innego wyjścia, jak tylko drążyć tę kwestię.
„Nigdy nie wygraliśmy wyborów, będąc opóźnieni w gospodarce. Musimy być przynajmniej równi” – powiedziała w zeszłym tygodniu dziennikowi „The New Yorker” weteranka Demokratów Celinda Lake. Pozostałe pięć tygodni kampanii Harris powinno obejmować „pełną prasę sądową mającą na celu ustalenie jej wiarygodności ekonomicznej” – stwierdziła.
Wyborcy skupieni na aborcji już podjęli decyzję. Podobnie wyborcy, którzy skupiają się na imigracji.
Jednak wyborcy skupieni na gospodarce i inflacji nadal odgrywają rolę. To tam znajdują się ostatnie pozostałe głosy ruchome. Dlatego debata gospodarcza będzie ostatnią i być może decydującą bitwą tej kampanii.